poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Nawaliłam, co nie?

No hej...
Śmieszne, bo zaczynam posta tak jakbym rozmawiała ze starą dobrą przyjaciółką po dłuższym okresie rozłąki. I może tak jest. Tylko, że to przeważnie nie ja nawalam. Tym razem jest inaczej. Na początku chciałam przeprosić. Może to się wydaje dziwne, ale naprawdę bardzo mi przykro, że się nie odzywałam. Przez ten czas zaglądałam na bloga i czytałam wciąż pojawiające się komentarze. Dostawałam nawet prywatne wiadomości na mailu czy facebook-u odnośnie bloga i ewentualnego powrotu... kolejnego.Jednak brakło mi odwagi i samozaparcia. Śmieszne to troszkę, że zostawiałam coś co było (i chyba wciąż jest) częścią mnie. Bo chyba część mnie gdzieś się pogubiła. Mam problem, w głowie, wrócił problem z ciałem. Gdzieś zatraciłam swoje pasje. Bieganie już tak nie cieszy, bo znów ciało odmawia posłuszeństwa i szybko się męczę. Wstyd mi za to jak teraz wyglądam. Gotowanie nie sprawia już tyle radości, zrobiłam się leniwa i wygodna. A aparat? Włączyłam go ostatnio parę razy i tylko po to by się dobić, że się w tym kierunku w ogóle nie rozwijam i by poprzeglądać z bólem stare zdjęcia. Paula ostatnio nawet nie wstaje już wcześniej, ale śpi do 9 jeśli tylko może i stale jest zmęczona. Nie wiem. Nie wiem co się ze mną stało. Stałam się dużo słabsza psychicznie i bardzo źle znoszę porażki. 
Dziwne. To taka moja spowiedź. Przed samą sobą i przed Wami. Jestem Wam bardzo wdzięczna, że wciąż jesteście, pytacie co u mnie. Niesamowite, że przez tak długi czas nie opuścił bloga żaden obserwator, a licznik odwiedzin stale szybował ku górze. Gdy tak na to spojrzę to czuję, że zawiodłam, Was i samą siebie. Ostatnio ciężko mi patrzeć w lustro, bo widzę kogoś innego. Nie atrakcyjnego i słabego. ALE! Jest przy mnie garstka ludzi która mnie wspiera i nadaje mojemu życiu sens.  Jednak najważniejsze jest, że jest we mnie chęć zmiany. Powrotu do zdrowia psychicznego i fizycznego. Tyle. Spinam dupę i wracam na właściwe tory. A jednym z pierwszych kroków był właśnie ten post. Nawet nie wiecie jak ciężko było mi się za niego zabrać i ile odwagi wymagało jego opublikowanie. Mam nadzieje, że nadal będziecie ze mną, bo również jesteście bardzo dużym wsparciem i właściwie sensem prowadzenia tego bloga. 

W takim razie do następnego posta. Trzymajcie się kochani :*

wtorek, 10 lutego 2015

"Luty miesiącem glutenfree" Dyniowe muffiny z kasztanami.

Za to lubię wyzwania! Odstawienie glutenu zmusiło mnie do szukania alternatywy dla pszenicy. Nie jest to specjalnie trudne, bo i wybór szeroki i dostępność coraz łatwiejsza. Aby uzdrowić troszkę moje wypieki sięgałam przeważnie po mąkę pszenną razową, zapominając o istnieniu wielu innych ciekawych odmian. No ale teraz mam motywacje! Tym razem sięgnęłam po mąkę kasztanową, ale i po same kasztany. Miałam je okazje próbować w tym roku po raz pierwszy w życiu, a już pokochałam je całym sercem. W dyniowych muffinach sprawdzają się doskonale! I choć w końcu za oknem widzę śnieżny puch, ciągnęło mnie do jesiennych smaków. Więc otwieram słoiczek z dyniowym puree i biorę się do roboty. Taką jesień na talerzu mogę mieć przez cały rok :D



 Kasztanowe muffiny dyniowe z kremem imbirowym z posypką z kasztanów jadalnych.
Chestnut Pumpkin cupcakes with ginger cream and with sprinkled chestnuts.

Muffiny:
-150 g mąki kasztanowej
-100 g mąki ryżowej
-2 łyżeczki sody oczyszczonej
-1/2 łyżeczki cynamonu
-1/2 łyżeczki imbiru w proszku
-1/2 łyżeczki utartej gałki muszkatołowej
-szklanka dyniowego puree
-100 g trzcinowego cukru
-100 ml oleju (o neutralnym smaku)
-2 jajka
Suche składniki połączyć w głębokiej misce. Zmiksować jajka z cukrem do uzyskania puszystą masę, pod koniec dodaj olej i puree dyniowe. Dodać suche składniki i delikatnie wymieszać. Napełnić papierowe papilotki masą do połowy. Piec w nagrzanym piekarniku na 190 ºC . Upieczone muffiny ostudzić.

Krem:
-250 g ricotty
-2 łyżeczki miodu
-ok. łyżeczki imbiru w proszku
-kilka pieczonych i obranych kasztanów
Wszystkie składniki dokładnie mieszamy, a następnie przekładamy do szprycy cukierniczej i ozdabiamy przestudzone muffiny. Posypujemy drobno posiekanymi kasztanami.  




piątek, 6 lutego 2015

"Luty miesiącem glutenfree" Koko... crêpes suzette!

Wchodzę do sklepu i co pierwsze rzuca mi się w oczy? Egzotyczne owoce! Pełno ich w tym okresie w każdym większym markecie. Co prawda cenny dość skutecznie odstraszają, jednak ciekawość smaków nie daje za wygraną... Ale są też owoce, które wcale nie obciążają tak domowego budżetu. Troszkę zapomniane i nie doceniane. Pyszne i pięknie pachnące szczególnie zimą. Mowa oczywiście o pomarańczach! Ja osobiście je uwielbiam i pochłaniam w ilościach hurtowych. Naleśniki bezglutenowe to nie małe wyzwanie. Ciężko jest uzyskać sprężyste i wciąż delikatne ciasto bez dodatku mąki pszennej. Okazały się być jednak doskonałe! Słodki pomarańczowy syrop z delikatną cynamonową nutą doskonale dopełnia kokosowy aromat naleśników. To typowo śniadaniowa/deserowa propozycja dla każdego łasucha ;)


Bezglutenowe kokosowe crêpes suzette z kokosowym cukrem pudrem.
Gluten-free coconut crêpes suzette with coconut powdered sugar.

Ciasto:
-50 g mąki ryżowej 
-50 g mąki kokosowej
-1 puszka (400 ml) mleka kokosowego
-2 jajka

-szczypta soli
-3 łyżki cukru trzcinowego


Mleko kokosowe wlać do garnka i chwilę podgrzewać do rozpuszczenia. Odstawić z ognia, dodać jajka, sól, cukier i mąki, zmiksować do uzyskania gładkiego ciasta. Odstawić pod przykryciem na około pół godziny. Smażyć po około 3-4 minuty z każdej strony na złoty kolor.  

Syrop:
-skórka i sok z 2 dużych pomarańczy
-20 g oleju kokosowego
-30 g cukru trzcinowego
-1/2 łyżeczki cynamonu
-ok. 50 ml likieru pomarańczowego (opcjonalnie)

Do podania:
-cukier puder
-wiórki kokosowe

 Cukier roztopić na patelni, dodać olej kokosowy, a następnie zalać sokiem pomarańczowym. Włożyć plastry pomarańczy i podduszać z obu stron ok 1 minutę. Zdjąć z ognia. Do tak przygotowanego sosu dodać likier, cynamon, sok i skórkę pomarańczową. Naleśniki zanurzać w sosie i składać na czworo. Ułożyć na patelni tak, aby zachodziły jeden na drugi. Syrop lekko podgrzać, wylać na naleśniki. Nakładać na talerze z plastrami pomarańczy. Posypać cukrem pudrem wymieszanym ze zmielonymi wiórkami kokosowymi.



sobota, 31 stycznia 2015

Projekt "Luty miesiącem glutenfree" i rogale na pożegnanie.

Nie! Od razu dementuję wszelkie wątpliwości, które mogą się pojawić w Waszej głowie po przeczytaniu tytułu postu. Nie jestem uczulona na gluten (przynajmniej nie stwierdzone) i nie ulegam popularnemu ostatnio trendowi odstawiania glutenu "bo to samo zło". Wiecie, że lubię wyzwania. A odstawienie glutenu jest wyzwaniem. Czyha w większości produktów, co sprawia, że zakupy dla osób uczulonych są jak droga przez pole minowe. Bo taka prawda, wszystko zaczyna się od tego co wsadzimy do koszyka, cały proces w kuchni to przy tym pestka! Chcę by ten miesiąc był dla mnie nowym doświadczeniem. Chcę sprawdzić jak zareaguje mój organizm na taką zmianę. Może dostrzegę jakiś pozytywny wpływ takiego odżywiania na mój organizm. Kto wie? Byłoby mi niezmiernie miło gdyby udało mi się kogoś czymś zainspirować, podsunąć jakiś ciekawy pomysł na smaczny i zdrowy posiłek niezawierający glutenu. Zaczynamy niebawem :D

No a dziś... glutenu pełno. Tak, te rogaliki są rewelacyjne. Za sprawą dodatku ziemniaków są niezwykle mięciutkie, wilgotne, świeże nawet po 3 dniach! Najserdeczniej polecam :)


Rogaliki orkiszowe z budyniem, szklanka kefiru.

Ciasto:

7 g drożdży instant 
250 ml mleka migdałowego (lub innego mleka roślinnego) 
100 g oleju kokosowego
1 cukier z prawdziwą wanilią
100 g mąki 
350 g mąki orkiszowej
100 g cukru
1/2 łyżeczki soli
120 g gotowanych, utłuczonych ziemniaków*


Budyń:
1,5 szklanki mleka (ja użyłam 2%)
50 g skrobi ziemniaczanej
1 żółtko
1 łyżka mąki pszennej
3 łyżki cukru (bądź nieco więcej jeśli budyń nie zawiera cukru)
1 łyżka masła
kilka ziarenek z laski wanilii

Drożdże rozrobić z 1 łyżeczką cukru, zalać kilkoma łyżkami ciepłego mleka, dodać łyżkę mąki i odstawić na 15 minut. Następnie dodać pozostałe składniki zagniatając elastyczne ciasto, które nie powinno kleić się do rąk. Z ciasta uformować kulę, którą przełożyć do miski. Przykryć folią i zostawić do wyrastania na ok. 1,5h. Ciasto powinno podwoić objętość. Z ciasta formować kulkę. Rozwałkować ją na kształt prostokąta i wycinamy trójkąta. W najszerszej części nakładamy łyżkę budyniu i zawijamy  Piekarnik nagrzać do 200 st C. Rogaliki posmarować jajkiem wymieszanym z łyżeczką wody. Odstawić do wyrastania na ok. 30 minut. Wstawić do piekarnika i piec 15-20 minut.

Budyń:
Zagotować 1 szklankę mleka z cukrem, ziarenkami wanilii i masłem. W 1/2 szklanki mleka rozmieszać ze sobą skrobię i żółtko, wlać do gotującej się reszty mleka, ugotować budyń. Budyń będzie bardzo gęsty, należy pilnować, żeby się nie przypalił. Odstawić do ostudzenia.


piątek, 9 stycznia 2015

Mój ulubiony przepis na croissanty. Na zakwasie.

Długo Wam każę na siebie czekać, co? Prawdę mówiąc, planowałam napisać posta wcześniej, ale ostatnio naprawdę dużo się u mnie dzieje.

Są pewne rzeczy do których jesteśmy przyzwyczajeni. Są takie jakie są i inaczej ich sobie nie wyobrażamy. Podróbek nie akceptujemy, bo nie spełniają naszych oczekiwań, które przeważnie są bardzo wysokie. Tak właśnie mam z niektórymi przepisami. Mam w głęboko zakorzeniony pewien smak, którego nie da się zstąpić innym. Wciąż szukam i testuję. Przepisów na croissanty w internecie jest mnóstwo! Co kucharka, to inaczej. Więc jedyne co zostaje to eksperymentować, próbować i znaleźć złoty środek. Z czasem nabieramy praktyki i wyczuwamy od razu co nam pasuje. Dużo czasu zajęło mi szukanie przepisu na croissanty idealne. Te są dokładnie, takie jakie być powinny. Maślane, troszkę cięższe i treściwe. Pięknie się rozwarstwiają. Nie są sztucznie nadmuchane i nie smakują jak papier. Są przepyszne i popełnione przeze mnie już kilkakrotnie. Smakują świetnie wypełnione czekoladą, domową konfiturą czy masą orzechową. Mi jednak najbardziej pasują jeszcze ciepłe i popijane mlekiem. Jest przy nich sporo pracy, ale zdecydowanie warto.


Croissanty na zakwasie:
Na dzień wcześniej przygotowujemy poolish:
1/2 łyżeczki drożdży instant
200 g mąki
200 g wody
Mieszamy wszystkie składniki, owijamy naczynie folią i wstawiamy do lodówki na całą noc.  
Następnie przygotowujemy levain:
1 łyżka zakwasu pszennego
220 g mąki
220 g wody
Wszystkie składniki łączymy razem. Naczynie owijamy folią, zostawiamy na noc do wyrośnięcia w temperaturze pokojowej. 
Następnego dnia przygotuj:
450 g tłustego mleka
400 g poolish
600g mąki chlebowej
400g mąki orkiszowej 
28 g soli
85 g cukru
6 g drożdży instant
400 g masła
Mleko wlewamy do miski. Wrzucamy do niego łyżkę poolish, jeżeli wypływa na powierzchnię, możesz wlać pozostały, jeżeli nie musi fermentować jeszcze dłużej. To samo robimy z levain, jeżeli wypływa na powierzchnię, można wlać do mleka całość. Jeżeli nie, odstaw go w ciepłe miejsce na jeszcze trochę. Mieszamy oba zaczyny dokładnie z mlekiem. Dodajemy mąkę, sól cukier i drożdże. Mieszamy ciasto tylko do połączenia składników, jeżeli mąka bardziej chłonie wodę, możesz małymi partiami dodawać mleko ale tylko do momentu, aż w cieście nie pozostaną żadne suche partie. Odstawiamy ciasto na 25 – 40 minut.
Ciasto przekładamy do czystej miski i zostawiamy na 1,5 godziny składając je w tym czasie trzykrotnie, tak jak na tym filmiku (klik). Następnie ciasto przekładamy do delikatnie oprószonej mąką plastikowej torby. Spłaszczamy je i wstawiamy do lodówki na 2 – 3 godziny.
Na 30 minut przez laminowaniem ciasta wyjmujemy masło z lodówki. Układamy kostki na sobie na papierze do pieczenia i rozbijamy je wałkiem do postaci kwadratu o boku ok 20 cm.
Ciasto rozwałkowujemy na prostokąt o długości 22 – 30 centymetrów. Na 2/3 układamy przygotowane masło. Składamy ciasto jak list na 3, czyli składamy ciasto bez masła do środka i zakrywamy je ciastem z masłem. Złożone ciasto powinno mieć 3 warstwy ciasta i pomiędzy nimi 2 warstwy masła. Zlepiamy brzegi ciasta, aby masło nie mogło się wydostać na zewnątrz i rozwałkowujemy ciasto na prostokąt  mniej więcej 23 x 60 cm. Ważne aby długość boku była mniej więcej 2,5  – 3 razy dłuższa od podstawy. Ciasto ponownie składamy na 3, owijamy folią i wkładamy do lodówki na godzinny odpoczynek. Powtarzamy czynność wałkowania i składania jeszcze dwa razy, za każdym razem oddzielając je godzinnym odpoczynkiem ciasta w lodówce.
Kiedy rozwałkowujmy ciasto po raz trzeci, składamy je i wkładamy na godzinę lub dwie do zamrażarki. Po tym czasie rozwałkujemy ciasto na prostokąt o szerokości ok 40 cm i grubości 1 cm. Dzielimy ciasto wzdłuż na pół, a następnie tniemy na trójkąty o podstawie 7cm i długości ramion 20 cm. Zwijamy je w rogaliki i przekładamy na blachę wyłożoną papierem do pieczenia. Pamiętaj o zachowaniu odstępów między nimi, w międzyczasie bardzo urosną. Blachy przykrywamy folią i zostawiamy do wyrośnięcia na 1,5 – 2 godziny. Wyrośnięte croissanty przed włożeniem do piekarnika smarujemy jajkiem roztrzepanym z mlekiem. Pieczemy w 200 stopniach z termoobiegiem przez ok 15 – 20 minut. Upieczone rogaliki zostawiamy do ostygnięcia. Smacznego!





piątek, 12 grudnia 2014

Come back, czyli gdzie Atqa była jak jej nie było...

"Witajcie..."-powiedziała pokornie pochylając głowę. No cóż mam powiedzieć. Jestem z powrotem. Nie, nie. Ja przecież nigdzie nie uciekłam tylko zaszyłam sie w kątku mojej kuchni tuż przy piekarniku. Piekłam, gotowałam, zagniatałam i dziwnie łączyłam smaki. Ale trzymałam aparat na dystans. Śmieszne co? Pare rzeczy musiało się wydarzyć żebym zrozumiała jak tęsknię za tym miejscem. Właśnie jestem w szpitalu. Diagnoza: nic pewnego, prawdopodobnie naderwany mięsień. Za dużo od siebie wymagam, ale to temat na innego posta. Otoz ktoś zasugerował czy w chwilach nudy nie warto byłoby napisać jakieś notki i jej opublikować. Uśmiechnął się, a mi zapaliła się lampka nad głową. Tematów nie malo, chociażby szpitalne jedzenie... Racja, myślałam o powrocie, ale troszkę sie bałam. Odkładałam to na jutro, które nie nadchodziło. Myślałam, aby wznowić publikacje po maturach, ale ktoś uświadomił mi, że nauka i wszystkie zajęcia dodatkowe nie absorbują mnie na tyle by uniemożliwić mi spełnianie się w mojej pasji. Bo tak, blog stał się moim miejscem i choć na chwile przymilkł, to znów zacznie tętnic życiem. Tak, to dobre określenie. Bo ten blog to cała ja, a ja jestem ostatnio życiem przepełniona. 

O czym więc będzie blog? Tematyka zostaje? Długo sie nad tym zastanawiałam. Oczywiście, że tak! Dalej będzie pieczenie, gotowanie, słone, słodkie (czesciej oczywiscie :))... ze mna w tle. Możecie liczyć na posty w stylu smutnych i długich wypocin, ale też na proste notki jedynie z przepisami. Czas pokaże co palce napiszą. Najważniejsze będą jednak przepisy. W kwestii kulinarnej rozwijam sie nadal i mam nadzieję, że nieźle mi idzie. Przekonamy się! Myślałam o zmianach w wyglądzie i formie bloga. Zadecydowałam jednak, że na razie zostawię to bez naruszenia. Do takiego miejsca się przyzwyczaiłam i to miejsce pokochałam. Mam nadzieję, że Wy też. Jedyne co sie zmieni, to częstotliwość ukazywania sie wpisów. Niestety mój obecny styl życia uniemożliwia mi codzienną publikacje, ale myślę że conajmniej 2 posty w tygodnu pojawiać się będą. Bo w końcu liczy się jakość, a postaram sie o same perełki.
No dobrze. Pierwsze koty za ploty... jednak na razie jestem w szpitalu. Na kolejnego posta, czyli juz posta kulinarnego zapiaszam (mam nadzieję) niebawem. Będzie smacznie, obiecuję!

A tym czasem... stańmy twarzą w twarz :)


piątek, 11 lipca 2014

Dlaczego warto mieć pasję? Różany pudding owsiany.

Zastanawiałaś się kiedyś po co nam pasja? Po co to komu? Przecież nie masz na nie czasu, przecież to tylko strata pieniędzy, bo co ludzie pomyślą... Ale powiem Ci coś. Pasja pozwala żyć. Dzięki niej masz marzenia, a "człowiek, który nie marzy, umiera". Powoli i w cierpieniach. Wyobraź sobie, że wstajesz rano, idziesz do szkoły (pracy), wracasz jesz co wpadnie i wegetujesz przed telewizorem. Czasami wpadnie jakaś impreza na której postanowisz upić się, by wyluzować, by się odstresować i oderwać od okropnej codzienności. Coś Ci to mówi? Współczuję. I wiem co mówię, bo kiedyś było podobnie. Żyłam tak sobie, by po prostu żyć. Nie miałam nic czym bym się interesowała. Smutne, nie? I było. Ale zaczęłam biegać. Odnalazłam coś bez czego teraz nie potrafię żyć. Coś co nakręca mnie do działania, co pozwala wierzyć mi że jestem wiele warta. Dzięki bieganiu otwieram się na ludzi, flirtuję w kółko, uśmiecham się do nieznajomych. Cieszę się życiem. Niekiedy, gdy biegnę w deszczu (♥!) lub w upale, ludzie patrzą się na mnie jak na wariatkę, która brała jakieś leki bo do tego uśmiech nie schodzi jej w twarzy. Czasami mam nawet ochotę stanąć i spojrzeć na nich tym samym wzrokiem, przecież ja robię tylko to co kocham! Widzisz, oni nie zawsze zrozumieją, ale zawsze będą podziwiać gdy się uda. Bieganie nadało sens mojemu życiu, nigdy w życiu nie byłam tak pozytywnie nastawiona do życia. A najlepsze w tym jest to, że już nie raz słyszałam, że ta energia przechodzi na moje otoczenie. Nie ma nic lepszego jak myśl, że jesteś czyjąś pozytywną baterią. Nie mówię Ci, że masz już teraz ubrać buty i wyjść biegać. Nie! Nawet chyba nie powinnaś tego robić. Usiądź i pomyśl co sprawia Ci przyjemność. Rób to! Tak po prostu. Znajdź czas dla siebie. Dzieci i mąż, nauka i korki. To wszystko poczeka, bo jeśli Ty nie będziesz szczęśliwa, nikt nie będzie. Kochasz śpiewać? Idź na karaoke! Może wolisz potańczyć? Zapisz się na zumbe, energia jest niesamowita! A może masz lekkie pióro? Pisz książkę, kto Ci zabroni! Wydaj ostatnie pieniądze by być szczęśliwa, one Ci go nie dadzą. Ciesz się i baw! Przekonana? To do roboty :D


Owsiany pudding na domowej wodzie różanej podany z poziomkami i prażonymi płatkami migdałowymi. 
Oat pudding at homemade rose water served with wild strawberries and toasted almond flakes.


Mogłabym postawic na coś bardziej ambitniejszego, ale musiałam zjeść coś zimnego, co doda mi energii. No i oto jeden z lepszych puddingów. Lubię takie niespodzianki :D

poniedziałek, 7 lipca 2014

Daj radę! Powtórka z rozrywki, czyli knedle znów!

Dziś rano wstałam wcześnie, bardzo wcześnie. Przygotowałam śniadanie, zrobiłam zdjęcia, ubrałam się i wyszłam. Nie zastanawiałam się co robię, lepiej nie. Wyszłam pobiegać, bo wiedziałam, że wieczorem nie dam rady. Czas operacyjny w pół do siódmej . Ruszam. Było mi ciężko, nikt nie mówił, że będzie lekko. Duszno, ale nie odpuszczam. Siły powoli opadają i pojawia się myśl czy by nie zejść z trasy. I nagle z naprzeciwka biegnie Pan. Pan w wieku mojego dziadka. Biegnie równym tempem i z uśmiechem na ustach. Macha mi. I nagle uświadamiam sobie, że ja też potrafię. I co? I dałam radę! Może czas nie porywa, ale "dyszka" zaliczona. Po biegu miałam ochotę sama siebie z dumy uściskać! Zrozumiałam, że jedyne co mnie hamuje siedzi w mojej głowie i tylko ja jestem w stanie to zwalczyć. Dziękuję Panu. Stał się Pan moją inspiracją.
A dziś powtórka, ostatnio były, ale nie mogłam się powstrzymać by ich nie zrobić. Troszeczkę inne, równie smaczne. Z ostatnimi porywami truskawek.


 Kokosowe knedle twarogowo-ziemniaczane z truskawkami, podane z prażonymi wiórkami kokosowymi, truskawkami i słodką śmietanką. 
Coconut cottage cheese potato dumplings with strawberries, served with roasted coconut, strawberries and sweet cream.


Przepis:

-50g mąki kokosowej

-łyżka kaszy manny
-125g twarogu
-średni ziemniak (ok. 150g)
-jajko
-szczypta soli
-pół łyżeczki cukru
-4 duże truskawki

Ziemniaka myjemy dokładnie i gotujemy w mundurku. Obieramy ze skórki, tłuczemy i zostawiamy do przestygnięcia. Rozgniatamy twaróg i ucieramy go z jajkiem. Dodajemy przestudzonego ziemniaka i dosypujemy mąkę i kaszę mannę. Ugniatamy ciasto w razie potrzeby podsypując mąką. Formujemy wał i odrywamy z niego kawałek ciasta. Układamy placuszek na dłoni, nakładamy truskawkę i zaklejamy tworząc kulkę. Ulepione knedle wrzucamy do osolonej wrzącej wody i po wypłynięciu gotujemy jeszcze ok.4 min. Podajemy z ulubionymi dodatkami. Smacznego! :D

sobota, 5 lipca 2014

347. Takie jak smażyła mi babcia. Puszyste racuchy z tuskawkami.

Siedzę przed komputerem. Z wielkim kubkiem kawy. I jest mi dobrze. Patrzę przez okno, piękna pogoda, aż chce się żyć. Jedna nowo poznana osoba może tak zmienić parę rzeczy. Miło mi.
Racuchy to zdecydowanie smak dzieciństwa. Kiedyś wakacje spędzałam w całości w niewielkiej przygranicznej miejscowości upajając się wolnością. Budziłam się koło 12. Ale nie tak normalnie. Wstawałam i ubierałam różowy szlafrok, różowe papucie i człapałam do kuchni. Tam stała babcia już gotowa z cukrem pudrem i podstawiała mi pod nos gorące racuchy. Pachniały drożdżami, pachniały jak żadne inne pachnieć nie będą. Nie wiem jak, bo babcia robiła "na oko", więc przepisu brak, ale to zawsze były najlepsze racuchu jakie było mi dane kiedykolwiek zjeść. Nie mogę powiedzieć, że wtedy tego nie doceniałam, ale było to dla mnie normalne. Teraz gdy widzę babcię przy patelni z ciastem smażącą je specjalnie dla mnie, rozumiem jaką jestem szczęściarą!


Pełnoziarniste racuchy drożdżowe z truskawkami podane z truskawkami i domowym sosem karmelowym. 
Whole grains pancakes with strawberries yeast served with strawberries and homemade caramel sauce.


Przepisy:
-300 g mąki pełnoziarnistej
-200 g mąki pszennej
-50 g świeżych drożdży
-szczypta soli
-1 - 2 łyżki cukru
-1,5 szklanki letniego mleka
-1 jajko
-ok 200-300 g świeżych truskawek 
Mąkę przesiewamy do naczynia, dodajemy szczyptę soli, mieszamy i pośrodku robimy wgłębienie. Do wgłębienia wkruszamy świeże drożdże, zasypujemy je cukrem, zalewamy 1/2 szklanki letniego mleka. Przykrywamy ręczniczkiem, odstawiamy w ciepłe miejsce na 10 - 15 minut. Po tym czasie, dodajemy resztę mleka, jajko, pokrojone truskawki i mieszamy. Ciasto nie powinno być zbyt rzadkie. Odstawiamy na 1 - 1,5 godziny w ciepłe miejsce do wyrośnięcia (do podwojenia objętości). Przygotowujemy kubek z gorącą wodą. Ciasto nabieramy łyżką, za każdym razem maczaną uprzednio w wodzie . Smażymy pod przykryciem na suchej patelni, z obu stron na złoty kolor. Podajemy z ulubionymi dodatkami. Smacznego! :D

środa, 2 lipca 2014

346. Najlepsze śniadanie w historii bloga, czyli knedle w panierce.

No tak to już bywa. Znów mnie nie było, 2 dni. Pracuję i chyba sama za dużo od siebie wymagam. Treningi, praca, blog, gotowanie, zdjęcia. Mama mówi stop, ale ja nie potrafię. Dam radę, jak zawsze zresztą :)
Pomysł na to śniadanie wpadł mi do głowy "ot tak!". Zawsze zapisujcie takie pomysły, jedne z najlepszych jakie mogą się pojawić w naszym rozumku. I najsmaczniejsze! Gdy wzięłam pierwszy kęs, przepadłam. Będzie powtórka na obiad! Delikatne i rozpływające się w ustach. Z panierką, która tak idealnie komponuje się z morelami. Cudo wręcz! I może uznacie to jako frazes, ale to jest najlepsze śniadanie w historii bloga.


Twarogowe knedle jaglane z morelami w sezamowej panierce, kawa z mlekiem. 


Przepis:
-4 łyżki mąki jaglanej
-125g twarogu
-żółtko
-szczypta soli
-łyżeczka cukru trzcinowego
-4 średnie morele
-łyżeczka masła
-łyżeczka tahini (pasty sezamowej)
-2-3 łyżki zarodków pszennych
-łyżka ziaren sezamu

Rozgniatamy twaróg i ucieramy go z żółtkiem i cukrem. Dosypujemy mąkę i sól. Ugniatamy ciasto w razie potrzeby podsypując mąką. Formujemy wał i odrywamy z niego kawałek ciasta. Układamy placuszek na dłoni, nakładamy wydrylowaną morelę i zalepiamy. Ulepione knedle wrzucamy do osolonej wrzącej wody i po wypłynięciu gotujemy jeszcze ok.4 min. Na patelni rozpuszczamy masło i tahini. Wrzucamy zarodki pszenne i ziarna sezamu. Mieszamy, aż panierka osiągnie złoty kolor. W gotowej panierce obtaczamy knedle. Można je jeszcze podsmażyć. Smacznego ;D